piątek, 26 kwietnia 2013

Filcowy zawrót głowy: jak zrobić breloczki?

To nie tak, że jestem ślepa na otaczający mnie świat. Po prostu ciężko mi go dostrzec, patrząc jednocześnie pod nogi. A patrzenie pod nogi wydaje się logicznym posunięciem, jeśli nie chce się wpaść w dołek, wdepnąć w psią kupę, czy choćby potknąć. Oczywiście zachodzi ryzyko trafienia na ścianę - w sumie to nie wiem co gorsze... Dlatego też filcowy zawrót głowy trafił mnie stosunkowo późno. W autobusie zaatakowały mnie filcowe torebki, w sklepach - filcowe podkładki, etui na komórki, korale itd.
Te 10 lat temu kiedy kupowałam w Ikei podkładki pod krzesła, nawet nie przyszłoby mi do głowy, że mogę sobie z nich wykonać naszyjnik. Co swoją drogą jest niegłupim pomysłem na pozbycie się filcowych podkładek zakupionych 10 lat temu w Ikei, do podklejenia krzeseł, które zmieniłam po kilku miesiącach, w związku ze zmianą wizji aranżacji kuchni. Było się młodym, niezdecydowanym i nieuczulonym na remonty...
W każdym razie filc jest wszędzie! Można by bez przesady rzec, że zaczyna wychodzić już uszami i co ciekawsze wyszła też książka. Wyszła zarówno autorom (Joanna Tołłoczko i Piotr Syndoman), jak i wydawnictwu wyszła z magazynu i jakimś trafem weszła w skład mojej kolekcji książek poświęconych rękodziełu. 
Panie i Panowie (tych panów tak z rozpędu dodałam, bo wątpię by jakiś się tu przyplątał). Prezentuję Filcowy zawrót głowy, nieistniejącego już wydawnictwa Buchmann - książkę, którą z czystym sumieniem mogę polecić, bo pomysły prezentuje ciekawe, niedrogie w realizacji i proste w wykonaniu oraz co ważniejsze z czytelną instrukcją obsługi. 

Różniaste filcusie uśmiechały się do mnie z zamieszczonych w książce fotografii, wiec zdecydowałam się na zakup owego włókienniczego wyrobu. Swoją drogą, czy to tylko ja, czy ten przeklęty materiał jest nadzwyczaj drogi? Szczególnie w stosunku co do normalnych tkanin. A przecież to nic innego, jak sprasowane kłaki. Wystarczy taki Filon i dziennie z jego sierści dałoby radę 1 mb takiego filcu zrobić i to w naturalnym kolorze ecru. Ok, podejrzewam, że z uzyskaniem mniej naturalnych kolorów może być problem - w końcu ile kotów, psów czy owiec da się przefarbować na ... powiedzmy różowo? I to jeszcze bez angażowania Animalsów...
Ale wróćmy do tematu. Postanowiłam spróbować i jako pierwsze filcowe zadanie zdecydowałam się wykonać zwierzątka. Śmieszne maleństwa, które można wykorzystać na wiele sposobów np jako:
- breloczki
- zawieszki do telefonów, kluczy, torebek itp.
- ozdoba karuzeli dla niemowląt
- zabawki do zabawy dla maluchów
- ozdoba białych spodni :)
- inne z nazwy niewymienione, co nie znaczy, że nie wykonalne
Filc posiada kilka niezwykłych atutów. Między innymi jest wyjątkowo tolerancyjny i odporny na braki w zakresie umiejętności szycia. Można oczywiście zszywać ten materiał na maszynie, ale w przeciwieństwie do Frankensteina, zdecydowanie lepiej prezentuje się z widocznymi szwami. :)

Ja w trakcie pracy nie trzymałam się sztywno porad Pani Joanny. Zamiast filcowych oczu dodałam popularne ostatnio ruchome oczka. Zrobiłam również eksperyment ze skrzydłami sówki, tzn przymocowałam je z pomocą koralików, dzięki czemu ptaszysko może nimi ruszać (jeśli zechce oczywiście). Uznałam też, że koń bez dyndającego ogona wygląda łyso, to mu takowy dorobiłam. 
Na koniec jedna niezwykle ważna informacja - resztek filcu, nawet tych strasznie drobnych nie wyrzucamy... Wkrótce wyjaśnię dlaczego :)

ps. Pewnie przyda Wam się kilka szablonów, nic jednak nie stoi na przeszkodzie byście swoje własne wzory wykorzystali :)
Szablon z książki "Filcowy zawrót głowy"
 

środa, 24 kwietnia 2013

Jak wykonać organizer na tasiemki?

Nie lubimy się z MATEMATYKĄ. Być może to będzie subiektywna ocena, ale to JA zdecydowanie bardziej nie lubię MATEMATYKI, niż odwrotnie. W sumie ja jestem jedna, a MATEMATYKI jest nieskończona ilość - z czym zgodzi się chociażby każdy uczeń liceum. Skubana jednak się przydaje, zwłaszcza gdy umysł boryka się z LOGIKĄ. Ta dała mi ostatnio do myślenia. 
Czy taniej wyjdzie mi regularne kupowanie tasiemek po 2-3 metry, czy jednorazowy zakup powiedzmy 10-20 metrów? Cholera, nigdy nie lubiłam zadań z serii: ile literek alfabetu minie pociąg, jeśli wyruszy ze stacji A, pominie B i po 6 godzinach dotrze do zakopanego Zakopanego. Ponadto mając na stanie siedemnastolatka, coraz częściej dochodzę do wniosku, że jajko jest jednak mądrzejsze od kury, a nawet jeśli nie, to o swojej mądrość będzie tak mocno przekonywać (nie przyjmując sprzeciwu, że o drobnych sugestiach nie wspomnę) , że kura zamacha z rezygnacją skrzydłami i ze zwieszonym dziobem wróci na grzędę.

Nie pytajcie więc jak to się stało, ale nabyłam pokaźną ilość tasiemek, które z całą pewnością wykorzystam... jak tylko nad tym diabelstwem zapanuję. Rozpada się toto i stale rozwija (nie w rozwoju, ale SIĘ rozwija). Musiałam wymyślić coś, by mieć z nich jakiś pożytek, a nie skończyć jak niektórzy faraonowie - niekoniecznie martwi, choć zdecydowanie zmumifikowani (patrz film "Mumia' 1, 2, 3 i Scorpion King:)).

Wiem, że można dostać specjalne pojemniki na tasiemki i to jeszcze z nożykiem, ale na moje prywatne potrzeby, to taki gadżet nie jest potrzebny. Nic jednak nie stało na przeszkodzie, by coś podobnego spróbować wykonać samodzielnie. 

Jakby ktoś był w potrzebie, to instrukcję poniżej zamieszczam.

Potrzebne:
- jakieś pudełko, najlepiej ze 'skrzydełkami' :))
- resztki tapety, papier kolorowy, najlepiej o nieco większej gramaturze niż zwyczajne, ewentualnie tkanina (np. płótno)
- vikol
- taśma pakowa, biurowa lub malarska
Jednym słowem - co kto ma pod ręką, bądź w domu i nie wie co ma z tym czymś zrobić byle nie wyrzucić. Tia... z tym jednym słowem to trochę żartowałam :)

KROK 1:
Pozbawiamy karton "skrzydełek", przy jednoczesnym niepozbawianiu się palców.
KROK 2:
Wycięte elementy łączymy za pomocą taśmy pakowej, może być made in China. Proszę zwrócić uwagę na szczeliny pomiędzy kartonikami - muszą być, by każdy element pasował do siebie po złożeniu. 
KROK 3: 
Sklejamy boczek do boczku i otrzymujemy... Gdyby to była wieprzowina, to prawdopodobnie jeszcze niedoprawioną roladę. Ale, że to najprawdopodobniej mocno przerobione drzewo, to otrzymujemy kartonowy graniastosłup , niczym dąb Bartek - pusty w środku.

KROK 4: 
Nanosimy klej na ścianki graniastosłupa. Ej! Tylko po trochu - vikol szybko wysycha, więc nakładamy pewną partię i od razu przykładamy tapetę, papier kolorowy czy co tam sobie innego wymyślicie :)
KROK 5: 
Zaklejamy jeden koniec graniastosłupa. Na drugi, to wycięłam kawałek tekturki, by uniemożliwić tasiemkom wypadanie.

KROK 6: 
Instalujemy tasiemki w prowizorycznym, właśnie skleconym przyborniku. Ponieważ skubane wstążki i tak się rozkręcają, to je pokułam szpilkami. Uspokoiły się na razie. Co będzie jutro - zobaczymy. 

wtorek, 23 kwietnia 2013

Kwiatki pachnące na łące

Z tą łąką, to tak delikatnie przesadziłam. Kwiatki pojechały wczoraj do Agnieszki do Poznania, gdzie jak w każdym mieście trawniki się zdarzają, ale mianem łąki to ich raczej określać nie można. 
Tych którzy dołączyli niedawno informuję, iż pachnące kwiatki w kolorze kratkowanej czerwieni popełniłam wcześniej. 
Agnieszka wolała jednak zieleń, to by dopełnić wiosennego nastroju doprawiłam jej doniczki słoneczną włóczką i ... tasiemką z pszczołami. Gdzieś jeszcze biedronki się poniewierają, ale te są pieklenie nieobliczalne, więc równie dobrze mogą żerować teraz na palmie sąsiadów :).


Mam nadzieję, że się spodobają :)

sobota, 20 kwietnia 2013

Pomysł na ... przybornik na rękodziełowe akcesoria

Dzień dobry wszystkim
Pozwólcie, że zacznę od parafrazy fragmentu wiersza Jana Brzechwy "Na straganie":

A nożyczki rzeczą smutnie:
Moi drodzy, po co kłótnie

Po co wasze swary głupie 
wnet i tak zginiemy ... 

... w jakimś zatęchłym, starym pudełku po butach, albo skrzypiącej szufladzie, albo skleconej na kolanie skrzynce po pomidorach. Wszystko jedno gdzie, ale będzie nam tam ciasno, będziemy się ocierać o siebie nawzajem i od ścian odbijać.

A to feler ...

powiedziałby seler, gdyby nie był warzywem, a jednym z wielu akcesoriów do rękodzieła, poszukującym odrobiny ciepła i miłości oraz własnego kąta...

A doprawdy tak niewiele trzeba. Oto i cała instrukcja:


KROK 1:
Potrzebne jest ... dziecko. Takie małe, czasem kudłate w okolicach głowy, szczególnie uczulone na szpinak, uzależnione od lodów i wszelkiej maści emulgatorów i barwników znajdujących się w słodyczach produkcji ogólnoświatowej. Owo dziecko po osiągnięciu określonego poziomu rozwoju zwanego ja sam/ja sama domaga się zakupu różnego rodzaju narzędzi i przedmiotów, które w przypadku nieuwagi opiekuna prowadzą często do zmiany dekoracji wnętrza mieszkania. 

KROK 2:
Potrzeby jest wyżej wspomniany opiekun, najczęściej matka, ale przeciwnej płci nie będziemy dyskryminować, więc ewentualny ojciec również się nada. Jedno z nich zdecyduje się na zakup przedmiotu, który prawdopodobnie zdoła zapanować nad częścią biurową majątku tego stwora, którego tak lubimy fotografować, ale którego nie lubimy brać na zakupy. Dziecięcy organizer mocowany jest na łóżku dziecka.

KROK 3:
Kolejny element wytworzenia przybornika na akcesoria rękodziełowe to ... CZAS przy jednoczesnym posiadaniu TEŚCIOWEJ, która jest matką i babcią jedynaków. Jest więc bardzo duże prawdopodobieństwo, że prócz śpiochów w króliczki, poważnej kolekcji samochodzików, zestawu do piaskownicy i sanek, zachowała również zakupiony przez wyczerpaną matkę organizer artykułów biurowych swojego dziecka. 

KROK 4:
Mocowanie do łóżka owego organizera, odkurzonego po latach spędzonych w zapomnieniu w piwnicy, jest nie wskazane, ale po niewielkich przeróbkach można zainstalować go np na kaloryferze, gdzie zdaje się pasować niczym łata do dziury (nie dotyczy dziur w drogach - tam łaty, też mają dziury).
Uwaga! Przy zastosowaniu przybornika, jak pokazano na obrazku, tj z mocowaniem do kaloryfera, stanowczo odradza się przechowywania w nim wkładów do klejenia na gorąco - szczególnie w okresach zimowych.

Widzicie jakie to proste?? Nie widzicie....

Hmmm, w sumie jak się tej instrukcji tak dobrze przyjrzeć, to zdecydowanie taniej i szybciej Wam wyjdzie jak pominiecie kroki 1-3, kupicie dostępne na rynku organizery bądź uszyjecie własne. Krok 4 to zaledwie sugestia :))

Miłej reszty weekendu :)

środa, 17 kwietnia 2013

Kolczyki, pudełka i ... małpa odnaleziona.

Nie wiem czy zdarzyło się Wam realizować swoje pomysły hurtowo. Mnie - owszem.  I przyznaję, że był to pierwszy i mam nadzieję, że ostatni raz. Oczywiście, że nikt mnie nie zmuszał. Jakoś tak samo się stało, że dopadła mnie chęć czynienia dobra w wielu dziedzinach no i ... Nie ważne - odradzam w każdym razie. Szczególnie, że ani elfy, ani krasnoludki czy inne skrzaty nie pojawiły się mimo, że zostawiałam im na stole okruchy z kanapki i zimną kawę.

Małpa się za to znalazła. Niestety całkowicie bezużyteczna ;(. Albo po prostu ja nie umiem posługiwać się tym niezwykle złożonym (w Chinach zapewne) sprzętem. Zdaje się, że lustrzanka, mimo swojej wagi i gabarytów (nie żebym wytykała komuś, że jest ... wielki:)), powróci do łask. 

Ale nie o tym chciałam. Oficjalnie ogłaszam, że prace malarsko- decoupo- klejowe uznaję za skończone. 
I tak Punishery dorobiły się wieszaczków i będą zdobić moje uszy, w przypływach nadzwyczaj ponurego nastroju :)
Uznałam też, że 2 koty to za mało. Znalazłam jeszcze jedno (niestety) puste pudełko po maślanych ciasteczkach i doprawiłam mu czarnego mruczka. Jeszcze ostał mi się śpiący sierściuch, ale najpierw muszę się uporać z puszką orzeszków ziemnych.  

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Gdzie jest małpa? Twórczych cierpień ciag dalszy

Zdarza się, że pomysły dopadają w najmniej oczekiwanych momentach i jeśli przytrafi się to w kibelku, to pół biedy - przynajmniej jest na czym myśl zanotować. I to oczywiste, że trzeba mieć przy sobie ołówek - jak inaczej krzyżówkę rozwiązać;>? Pisanie w autobusie na kolanie jest mało praktyczne. Jak ktoś ma ładne kolana, to nie będzie rysował na nich szkicu torebki, czy wzoru na serwetkę. Poza tym moje ostatnie doświadczenia autobusowe wskazują na to, że warto podejmować szczególne środki ostrożności korzystając z komunikacji miejskiej.  Grzebanie długopisem w okolicach kolan jest więc raczej niewskazane. 

Swoją drogą - bardzo dziękuję za Wasze wyrazy troski, ciepła i werbalnego oburzenia względem kierowców autobusowych. Kto to wie, może facet kurzajek się dzięki temu nabawił, albo bolesnych wrzodów w wiadomych miejscach. Kobieca moc nie zna granic, szczególnie, gdy jest spotęgowana. Jak nie wierzycie, to przypominam plakaty z kobietami na traktorach :)). Zalecane również obejrzenie 'Czarownic z Eastwick'. Nie ma rzeczy, której byśmy nie potrafiły. 
Tak - chyba, że robimy kilka rzeczy na raz. Jak z tymi dopadającymi pomysłami, tak rękodziełowy  multitasking to mordęga. Punishery, choć nabrały barw , stale poprawiam, więc wyschnąć nie mogą, a jeszcze lakierowanie na koniec zostanie. Kociej puszcze, choć już polakierowana, to czegoś brakuje - nie wiem czego, ale zdecydowanie odnoszę jakieś brakujące wrażenie. Koniczyna wymaga ponownego malowania, no i zapomniałam kupić patyków do szaszłyków, więc kwiaty leżą zamiast stać... Na wszelki wypadek podkreślam kwiaty, żeby Wam jakieś głupoty nie przyszły do głowy ;)
Za to poszewkę na poduszkę ze ścinków różnych zrobiłam, a co :)). Przyda się, jak z niemocy zdecyduję walić głową w mur. Taka amortyzacja - na wszelki wypadek. 

A tak z innej beczki - nie widział kto mojej małpy?? Taka srebrna, nieduża. Gdzieś skubana się zapodziała. A poręczna jest strasznie i chciałam zobaczyć jak poradzi sobie z rękodzielniczymi fotkami... 

Stale coś gdzieś zapodziewam. Najczęściej klucze - szczególnie jeśli jest ich na przykład 2 (słownie: dwie)  sztuki. Jak można nie gubić czegoś takiego?? Nawet w zupie bym ich nie zauważyła, a co dopiero mówić w przepastnej torebce, albo na biurku, pełnym tego wszystkiego, co się na nim w danej chwili znajduje. No to zamocowałam ostatnio do takich kluczyków breloczek z kostkami (podarowana mi pamiątka z Londynu), głowę Jacka Skellingtona, breloczek z Boba Fettem albo innym klonem z Gwiezdnych Wojen. I jeszcze smycz. Trudno zgubić klucze z takimi dodatkami - w końcu brak pół kilo wagi zawsze się odczuwa :)

Jak znajdę małpę, to coś do niej przymocuję... cegłę może...

sobota, 13 kwietnia 2013

O tym, jak przeżyłam wypadek w autobusie, łapaniu kilku ogonów i pobudce w ogródku

A weekend miałam spędzić pracowicie i przyjemnie zarazem, a tu kicha...

Zacznę od tego, że w piątek, kierowca autobusu linii 222, w okolicach Pl. Trzech Krzyży postanowił nas zabić - mnie i tych biedaków, co zdecydowali się jechać komunikacją miejską m.st. Warszawy. Nie jestem do końca pewna, co się stało. Wiem, że tuż przed skrzyżowaniem miałam przybrana pozycję stojącą, natomiast chwilę później - pozycję leżącą i do tego w ruchu. Niczym kręgle, poturlaliśmy się stronę kabiny kierowcy, wpadając jeden na drugiego. Mój upadek zamortyzował laptop, który o dziwo wyszedł bez szwanku. Mnie odrobinę bolał nadgarstek, ale to nic w porwaniu z krwawiącymi nosami niektórych pasażerów. Nie rozglądałam się zbytnio, zdążyłam tylko zauważyć kobietę trzymającą się za twarz i wyrwaną poręcz, sterczącą obok jednego z siedzeń. Gdy kierowca zatrzymał się na przystanku, wraz z większością pasażerów wysiadłam z autobusu-pułapki. Nie uwierzycie - gość zamkną drzwi i pojechał dalej, jakby nic się nie stało! 

W sumie nie wiem jak trafiłam do punktu C - szczególnie, że nie planowałam przesiadki w punkcie B. Cały dzień działałam trochę jakby na autopilocie. Niby nic mi się nie stało, ale z drugiej strony nieczęsto ląduje się na podłodze autobusu, uprzednio tego nie zaplanowawszy. To tłumaczy ogony... 

Zamiast skupić się na jednym zadaniu, wzięłam się za malowanie kolczyków, decoupage na jakimś starym pojemniku, wykańczaniu kwiatków małych i dużych. Zdaje się, że prowadziłam również bitwę w Settlers Online, co tłumaczy niski zapas łuczników. Oczywiście niczego nie skończyłam - no bo i jak. Wojna trwa 4 dni. Kolczyków drewnianych nigdy wcześniej nie robiłam. Mam tylko nadzieję, że położenie bieli jako bazy nie będzie takim złym pomysłem. Zawsze mogę później inny kolor położyć - za wyjątkiem symbolu Punishera - ten w oryginale jest biały :)). Decoupage'u też nigdy nie robiłam, ale z pomocą książki Doniczkowe inspiracje, postanowiłam spróbować. Nie wiem czy na dobre wyjdzie mi trzymanie tylu srok za ogon - mam nadzieję, że mnie nie zadziobią.
Dziś rano, gdy otworzyłam oczy, byłam przekonana , że przejechał po mnie autobus. Do bolącego nadgarstka dołączyła reszta ciała. Nie mam jednak pewności co do szczegółów - czy bolą mnie wszystkie kości, czy wszystkie mięśnie, a może i jedno i drugie. Cokolwiek by to nie było - jest stłuczone i poobijane. Dlatego też zamiast grzebać w ogródku zdołałam pstryknąć kilka fotek, po czym spoczęłam na laurach - w przenośni, bo tak naprawdę, to spoczęłam na turystycznym, rozkładanym krześle. Też mi wiosenna pobudka...

Miałam jutro wyprowadzić rower na spacer, ale zdaje się, że zaparkuję swoje cztery litery na cały dzień w domu...

czwartek, 11 kwietnia 2013

Czy można wytresować kota? (Wyniki candy)

Otóż moi drodzy kota wytresować się nie da. W przeciwieństwie do człowieka, którego kot wytresował nadzwyczaj dobrze i do tego bez użycia perswazji czy marchewki. Nie wierzycie - to zacznijmy od początku:

Poranek - ledwo przytomna wkraczam do kuchni próbując z pamięci, z zamkniętymi oczami, dotrzeć do czajnika. Wita mnie kocie miaudzieńdobry. Ponieważ nie zareagowałam jak oczekiwał tego mój kot, zastosował sprawdzoną przez lata metodę - pętanie się pod nogami z ocieraniem. Efekt? Kawy sobie nie zaleję, ale kotu jedzenie nasypię.

Być może część z Was wie jak to jest, gdy macie ochotę pogłaskać kota, potulić się do niego - nigdzie go nie widać. Ale wystarczy, że wrócę do domu choćby z szybkich zakupów, wyrzucania śmieci, że o pracy nie wspomnę - kot całym sobą zajmuje podłogę w kuchni, gapiąc się z tępym wyrazem oznaczającym: przecież widzisz, że czekam - pogłaszcz mnie... Co robi przeciętny właściciel (hahaha, dobre) kota? Klęka na tej podłodze, choćby pot lał się z niego strumieniami, a wełniana czapka scalała się z fryzurą i głaszcze zwierza (kota, nie czapkę!).

We własnym domu skradam się i metody nowe wymyślam na dodanie kukurydzy do sałatki jarzynowej. Jeszcze nie próbowałam dodawania tego składnika poza mieszkaniem, np przed wejściem. Bowiem w obrębie mieszkania - cóż - na zewnątrz może właśnie rozbijać się samolot, względnie może trwać parada motocykli czy choćby koncert Metallici. To nie ma znaczenia. Otwarcie puszki kukurydzy powoduje natychmiastowe materializowanie się kota u stóp kuchennego blatu (konkretnie to na moich często stopach) i pozostawania w tym namacalnym stanie do czasu, aż kucharz podzieli się zawartością. Jeśli domownicy chcieliby w najbliższej przyszłości spróbować sałatki, kukurydzą muszą się najpierw podzielić. 

No i co? Starczy Wam chyba przykładów na to, kto kogo w domu tresuje. 
Nie powinno wiec nikogo zdziwić, że mimo moich szczerych chęci, Filon nie wykazywa zwykłej ochoty do odegrania roli sędziego i w efekcie namówiłam męża do pełnienia tej niewdzięcznej roli.

Książka Przytulne dekoracje wraz z przydasiami trafi do :

Osowiałej Sowy

Zwyciężczyni gratuluję i proszę o kontakt na maila : ania.przydasie@gmail.com

Pozostałym uczestniczkom bardzo dziękuję. Być może dla Was to niewiele znaczy, ale dzięki Wam moja radiowa playlista znacznie się powiększyła i jest bardzo różnorodna, co pomaga przetrwać każdy dzień w pracy :).

Jeśli macie ochotę posłuchać to zachęcam:

Zachęcam do dalszego obserwowania bloga - w przyszłości kolejne rękodziełowe książki pojawią się jako nagrody :). 

Jeszcze raz dzięki i pozdrawiam
Ania

Ps. Nie żeby to sen z powiek mi spędzało, ale to moje pierwsze wyróżnienie w blogowym świecie, więc się pochwalę. Moje kulkowe drzewka Został doceniony przez zespół Szuflady. Nagrody nie trafiłam, ale banerek sympatyczny, więc zamieszczam :)

wtorek, 9 kwietnia 2013

Reanimacja starej szafy

Ile Waszym zdaniem jest w stanie wytrzymać człowiek, względnie kobieta nim chwyci za wałek i ulży swemu cierpieniu okładając nim z pozoru niewinnych przechodni??

Najpierw kazali mi zdjąć skrzynkę na listy i tabliczkę z numerem mieszkania. Wtedy to dowiedziałam się, że kilka tygodni wcześniej mój blok nawiedził specjalista od uciekającego ciepła z mieszkań. Dowiedziałam się również, że zapomnieli, że ja  mieszkam w tymże budynku, więc do mnie specjalista nie dotarł.  A szkoda, bo mnie jakoś ciepło nie chce się trzymać;> To nie pierwszy raz. Jak wymieniali klucze w drzwiach do klatek, to  zapomnieli dla mnie dorobić komplet. Chyba sądzili, że do piwnicy wchodzę przez okratowane okno wielkości przeciętnego wizjera, znajdujące się na zewnątrz budynku, a prowadzące do piwnicy sąsiada. Ehh - uroki mieszkania w bloku z wejściem bezpośrednio z podwórka. Płacę za mycie klatek, oświetlenie klatek, malowanie klatek i za cholerny domofon też pewnie zapłaciłam. Ale spółdzielnia pamięta o mnie tylko jak trzeba czynsz podwyższyć. 

Ale to nic - na urzędników jest jeden sposób, ten sam, jakim nas dręczą urzędnicy - tj. papierki. A w tworzeniu takowych mam doświadczenie, więc wyobraźcie sobie radość rosnącą na twarzy zarządzających budynkiem, jak 'prośbę' ode mnie dostają... na 2 strony A4 :). Urzędnicy państwowi są uodpornieni, ale w spółdzielni - tryb Alternatywy 4 się odpala. W rezultacie mój lokal również przy ociepleniu uwzględniono.

A to oznacza, że przez najbliższe 2 miesiące (prawdopodobnie więcej) pod oknami będę miała rusztowania i tych kolesi, co po nich będą się wspinać, mając w głębokim poważaniu moje, przez konstytucję mi nadane, prawo do prywatności i wolności. O prywatność trudno, gdy Ci czterech chłopa przez okno w garnki zagląda, a wolność wykluczają pozamykane okna i opuszczone rolety. 

Kolejny bonus po długiej zimie - gipsowe zachmurzenie z częstymi pneumatycznymi grzmotami. Nawet jeśli WIOSNA gdzieś się plącze w okolicy, to nie ma szans bym ją dostrzegła chyba, że ONA na mnie się natknie, położy na łopatki i z kopa okładać zacznie. A to też będzie musiała najpierw ominąć wszystkie rusztowane przeszkody. Osobiście się nie zdziwię, jak lokatorzy Wojskowych Powązek na czas tegoż remontu przeniosą się na inny, mniej hałaśliwy cmentarz.W końcu to chyba niewielkie życzenie, mieć chociaz po śmierci odrobinę spokoju.

No, to tyle radosnych wieści z krańców Żoliborza :)

A teraz słów kilka o zasadach prawidłowego meblowania biur i magazynów przy ul. Kolejowej i innych handlowych zapleczach w kraju. Zasada sprowadza się głównie do jednego założenia - nie ważne czym mebel jest podpierany - jak stoi - to się do użytku nadaje. Wyszłam przed szereg i postanowiłam prócz podpory zastosować resztkę tapety na zwykłym Wikolu na frontach szafy. Stąd moja nowa zasada, skoro można podeprzeć, można i ładniejszym uczynić :)



Co się zaś tyczy CANDY - to jeszcze dziś do 24:00 zmian żadnych czynić nie zamierzam. Jutro pewnie jakieś karteczki przygotuję i kogoś z rodziny zagnam do losowania. Jeśli jutro nie zdążę, to zdecydowanie pojutrze kwestię szczęśliwego nabywcy książki i przydasiów zakończę. A jeśli i pojutrze mi się nie uda, to zdecydowanie obiecuję przed weekendem wyniki ogłosić. W końcu trzeba przestać się bawić i wziąć się za robotę;>.

Obserwatorzy

Prawy do lewego

Prawych uprasza się o korzystanie z zamieszczonych treści i zdjęć zgodnie z przepisami świata tego, sumieniem i społeczną moralnością. Znaczy, że można zapożyczyć w/w z mojego bloga tylko do celów niekomercyjnych i każdorazowo odsyłając do źródła. Jednocześnie uświadamiam, iż skany szablonów są moją własnością, jednak niektóre treści na nich się znajdujące - nie. Informuję o tym szczerze. Nie ponoszę odpowiedzialności za niewłaściwe wykorzystanie materiałów.

Obserwatorze! Nie bądź statystyczną cyferką na blogowym liczniku. Jeśli jesteś tu po raz pierwszy - napisz coś o sobie. ('Coś' to też 'coś', ale niekoniecznie o to mi chodziło;).